Ludzie mający dziś coś do powiedzenia w futbolu kompletnie zwariowali, bo trudno dopatrywać się racjonalności w kwotach transferowych, jakie obecnie wydawane są w Europie za piłkarzy z topu. Szejkowie, emirowie, przedsiębiorcy śpiący na pieniądzach i wszyscy potentaci innej proweniencji wydają krocie, często z premedytacją przeszacowując wartość danego gracza. Niektórzy argumentują, że takie są prawa rynku, inni bezradnie rozkładają ręce na znak zażenowania tym trendem. Ja należę do tej drugiej grupy. Dlaczego?

Jestem zdania, że futbol stracił wiele ze swojej niepowtarzalności. Dziś można odnosić sukcesy dzięki wielkiej kasie, czyli de facto można kupić sukces, choć przydałoby się tu pewne zastrzeżenie, bo co zaraz udowodnię, nie zawsze można w ten sposób niszczyć konkurencję. Magnetyzm futbolu zawsze tkwił w swego rodzaju idealizmie, który wyznawali szkoleniowcy kilku topowych drużyn. Przez lata przewodziła im bez wątpienia Barcelona Pepa Guardioli. Znakomity kataloński trener zapełniał skład Barcy wychowankami La Masii, czym zdobył serca wielu fanów, gardzących metodami Florentino Pereza. Wielki Flo bowiem zapragnął zbudować piłkarskie imperium na Santiago Bernabeu, sprowadzając co jakiś czas kolejnych gwiazdorów za  absurdalne kwoty . Dziś nie ma wielkiej różnicy między oboma hiszpańskimi gigantami. Barcelona za ponad 100 milionów pozyskała Dembele z Dortmundu( na razie jest to wielki niewypał) i Coutinho, który dotąd błyszczał na Anfield w koszulce The Reds.

Do czego zmierzam w tych swoich rozważaniach? Chciałbym zwrócić uwagę czytelników na ciekawą prawidłowość, którą zresztą pewnie wielu kibiców już zdążyło zauważyć. Otóż Barcelona i Liverpool zyskały sporo po stracie odpowiednio Neymara i Coutinho. Barca dziś może nie czaruje finezją, natomiast regularność i metodyczność w wygrywaniu budzi podziw. Katalońska drużyna nie jest obecnie synonimem piękna, piłkarską wersją Harlem Globetrotters, dziś to perfekcyjnie funkcjonująca maszyna do wygrywania, którą tworzy wiele jednakowo istotnych trybików. Moc Barcelony nie ogranicza się do dwójki Messi-Suarez, z odejścia Neymara skorzystał w dużej mierze Jordi Alba, który rozumie się z argentyńskim geniuszem bez słów. Barcelona rzadko urządza kanonadę swoim rywalom, jednak bez kapryśnego, irytująco napuszonego Brazylijczyka, który gdy tylko zdołał wyrwać się z nędzy, nagle został aroganckim pyszałkiem łasym na indywidualny splendor, stała się drużyną bez zadęcia, bez buty, bez awantur na boisku. Wokół meczów Barcy już nie wybuchają skandale, często na boisku jest mniej efektownych zagrań, ale kibice nie mogą narzekać też na nadmiar efekciarstwa, w którym specjalizował się brazylijski celebryta.

Czasami wydawanie niesamowitych pieniędzy na gracza o wielkim nazwisku może wiązać się z kłopotami, nieraz to piłkarz narażony na wyśmianie potrafi ugruntować swoją pozycję na pewnym poziomie i imponować swoją zawziętością, determinacją, przy czym taki zawodnik jest na ogół wolny od gwiazdorstwa, z którym mieliśmy do czynienia, oglądając występy Neymara. Proszę spojrzeć na Pulinho. Na początku nim gardzono, tymczasem dziś nikt nie śmie go skrytykować. Facet miał być człowiekiem od brudnej roboty, miał odpowiadać za destrukcję, przeszkadzanie rywalom w konstruowaniu akcji, a stał się specem od strzelania goli.